Artykuł Pani Aleksandry Pezdy, tekst i zdjęcia ze strony http://wyborcza.pl

1.png
22 maja, Szkoła Podstawowa nr 19 w Białymstoku, egzamin kompetencji dla trzecioklasistów.
Fot.Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta


MEN: Prywatyzacji szkół nie będzie. Ale będą poprawki w Karcie nauczyciela.

 2.png
Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta

Rząd zmienia politykę wobec nauczycieli. Siada do rozmów z samorządowcami i związkowcami nad poprawkami do Karty nauczyciela. Tak zadeklarował wiceminister edukacji Maciej Jakubowski na debacie, która odbyła się w ''Gazecie'' w środę, pod hasłem: ''Komu przeszkadza Karta nauczyciela?''.
- Zaczynamy rozmowy - zapowiedział wiceminister.
Dlaczego to dziwi? Bo dotąd MEN na każde pytanie o Kartę nauczyciela odpowiadał, że nie pracuje nad Kartą. Choć premier Donald Tusk przyznał w lutym, że zmiany przygotowują posłowie - na wniosek samorządów.

Bo to samorządy na Kartę najbardziej narzekają. Wprawdzie pieniądze na utrzymanie szkół dostają z budżetu centralnego, ale wystarcza ich wyłącznie na nauczycielskie pensje, a ostatnio nawet i na to nie. Karta określa obowiązki nauczycieli, ich przywileje oraz zarobki. Samorządy widzą w niej zbyt duży balast dla swoich budżetów m.in. dlatego, że sztywne, ustalane centralnie zarobki nauczycieli nie pozwalają im kształtować własnej polityki zatrudnienia. Mogą dać nauczycielom tzw. dodatki motywacyjne za dobrą pracę. Efekt? Średnio dokładają po 30 zł miesięcznie.

W szkołach tymczasem demograficzny niż, uczniów ubyło w ciągu pięciu lat prawie milion. Rząd zaś płaci według liczby uczniów. Choć klasy są coraz mniej liczne, oddziałów tak szybko nie ubywa, więc i liczba nauczycieli nie spada. W tym samym czasie dostali podwyżki, które samorządom coraz trudniej sfinansować.

Karta blokuje też swobodną pracę szkół - nauczycielom gwarantuje na etat tylko 18 godzin lekcji w tygodniu (tzw. pensum) oraz dwie dodatkowe godziny na zajęcia wyrównawcze czy ze zdolnymi uczniami.

Wielu samorządowców marzy, żeby nauczycielom dorzucić godzin do pensum, zwiększyć ich obowiązki, za to przerzedzić ich szeregi. Nie mogą tego zrobić. Szukają więc innych sposobów na obejście Karty - na własną rękę i bez udziału MEN właściwie demontują Kartę nauczyciela. Masowo np. próbują oddawać szkoły stowarzyszeniom - bo te mogą zatrudniać nauczycieli według kodeksu pracy. Oczywiście, płacą wówczas mniej, a wymagają więcej (np. pracy w czasie wakacji). Już co dziesiąty spośród ok. 650 tys. nauczycieli pracuje na takim wolnym rynku.

Za strachu przed zwolnieniami i przekształcaniem szkół nauczyciele wykorzystują inny przywilej z Karty: urlop na poratowanie zdrowia. To w sumie 3 lata (ciągiem maksymalnie rok), przysługują każdemu już po 7 latach pracy. Nie trzeba być bardzo chorym, wystarczy przemęczenie, Karta nie podaje listy chorób uprawniających do urlopu, jak to jest w przypadku np. renty. Liczba urlopów rośnie, oburzeni samorządowcy chcą je zlikwidować.

Samorządy wsparł ostatnio prof. Leszek Balcerowicz. W wywiadzie dla ''Rzeczpospolitej'' zaapelował o prywatyzację wszystkich szkół - podobnie jak przychodni zdrowia. - Szkołom i nauczycielom potrzebna jest konkurencja - powiedział. Mówił też, żeby Kartę nauczyciela zlikwidować.

Wiceminister Jakubowski na debacie jednak powiedział: - Nie będzie masowej prywatyzacji szkół. To by spowodowało rozwarstwienie wśród uczniów.

Czy nauczyciele nadal będą pracowali po 20 godzin w tygodniu?

- Trzeba inaczej zdefiniować czas pracy nauczycieli, zmienić system motywacyjny i uprościć system płac. Ale nie będzie rozwiązań doraźnych: nie zlikwidujemy nagle urlopów na poratowanie zdrowia, nie będzie deregulacji pensji i nie pozwolimy nauczycielom prowadzić po 40 lekcji w tygodniu - powiedział Jakubowski. Podkreślał jednak, że zmiany są konieczne.

W czwartek minister edukacji Krystyna Szumilas w radiowej Trójce potwierdziła: - Powinniśmy dojść do wspólnych rozwiązań z samorządami i związkami.


Czekamy na Wasze listy. Napisz: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.


Źródło: Gazeta Wyborcza